Najważniejszym elementem całych tych cholernych przygotowań 'przed amerykańkich' było- oczywiście- ustrzelenie pracodawcy. Konsultant mój poinstruował mnie, że moje marzenie o wyjeździe do USA można wcielić w życie na dwa sposoby. Może się tym zająć biuro Camp America, albo mogę to zrobić sama poprzez przybycie do Warszawy na dni otwarte z pracodawcami. Dni otwarte odbywały się jakoś tak w styczniu / lutym. Nie pamiętam . Wiem że była wtedy zima. Zanim jednak o czymkolwiek wolno mi było poważnie pomyśleć , dostałam zadanie wypełnienia formularza zgłoszeniowego. Był to formularz online, w całości po angielsku , skrajnie detaliczny, i miałam wrażenie że jego wypełnienie zajmie mi wieczność. Jestem akurat na etapie szukania nowej pracy i muszę przyznać , że wypełnianie aplikacji o pracę w UK są niczym w porównaniu z tą stertą papierkową , przez którą przyszło mi się przekopać przed wyjazdem do USA. Padło tam ogromnie dużo pytań o moją przeszłość zawodowo - edukacyjną i o to jak moje doświadczenie życiowe może zostać wykorzystane na Campie. Pamiętam też , że padło pytanie czy mam doświadczenie w wielogodzinnej pracy bez przerwy i czy umiem wytrzymać dużą presję. Z perspektywy myślę, że w całym tym programie jest to pytanie kluczowe. Odpowiedzcie zatem na nie szczerze, nie tylko pracodawcy - ale przede wszystkim sobie. No dobra. Posłusznie wypełniłam co wypełnić miałam i stwierdziłam, że jadę do tej Warszawy. Chciałam mieć to wszystko z głowy. No i jak postanowiłam, tak zrobiłam.
Dni otwarte okazały się bardzo chaotycznym wydarzeniem. Ludzi było , a ludzi ! Mimo całego zamieszania , pracodawce znalazłam chyba w 15 minut. A raczej powinnam napisać - ' właśnie z powodu tego całego zamieszania'. Po dokonaniu szybkiej oceny sytuacji ( ocena była prosta, gdyż oparta była jedynie na dwóch zmiennych : ilości potencjalnych pracodawców i liczbie chętnych studentów) swierdziłam, że mam niewiele ponad 10 minut na znalezienie kogoś kto mnie przygarnie. Do tego okazało się , że pracodawców poszukujących 'Special Needs Counsellorów' było zaledwie dwóch! Oto co się zdarzyło dokładnie : Podeszłam do jednego z nich i pytam czy jest taka opcja, żeby mnie przyjął i czy możliwie jest , abym przyjechała do USA dopiero końcem czerwca. On mi na to, że ' nie ma mowy z tą końcówką czerwca' . 'Shit'- pomyślałam . Co z moim magistrem ? Zdesperowana pobiegłam do drugiego potencjalnego 'zatrudniacza'. Niestety był on już w stadium oblężenia przez dziesiątki rządnych przygód studentów. W tym momencie dokonałam ostatecznej analizy mojego położenia . Produktem końcowym tych pięciosekundowych przemyśleń było stwierdzenie ' Trudno. Olać magistra '. Wróciłam do mojego rozmówcy numer jeden i rzekłam : ' Zmieniłam zdanie. Jestem gotowa na wyjazd i na początku czerwca , jeżeli tylko zechce mnie pan zatrudnić'. Tzn. sens mojej wypowiedzi był taki, bo w rzeczywistości raczej wyplułam z siebie jakiś połamany bełkot angielski. Fran ( bo tak miał na imię ów mężczyzna) , spojrzał na mnie , zadał kilka pytań , spojrzał ponownie, uśmiechną się i powiedział 'Ok. You convinced me'. 'Hurra hurra' pomyślałam i ... postanowiłam się przejść do Muzeum Powstania Warszawskiego. W końcu nie co dzień bywam w Warszawie. Mam nadzieję, że Dosiunia wybaczy mi, że piszę o tym Campie i piszę. Niestety temat jest obszerny, a ja czuję wewnętrzną potrzebę podzielnia się tym doświadczeniem ;)
haha :) dzięki. Wybaczam, ale dalej czekam na sama wiesz, co ;) Może i marzę o wielkim kanionie, ale przebywanie w usa na dłużej, niż krotko mnie przeraża, mam po prostu złe doświadczenia z tym krajem i ciężko mnie i mi sammej się do niego przekonać. A co do Muzeum PW, to jest naprawde warte polecenia, jedna nasza koleżanka po fachu, pracuje tam charytatywnie :)
OdpowiedzUsuń