Dane Kontaktowe

Zapraszam wszystkich zainteresowanych do dzielenia się swoimi spostrzeżeniami, uwagami i doświadczeniem.
Czekam także na Waszą pomoc przy tworzeniu tego bloga.
Jeżeli posiadacie jakieś ciekawe sugestie, przemyślenia albo informacje związane z poruszaną przeze mnie tematyką - proszę, podzielcie się nimi ze mną. Chętnie o tym napiszę.

Dane kontaktowe :

gobarakago@gmail.com



niedziela, 31 lipca 2011

J1

Dobra. Wracamy do tematyki amerykańskiej. Wiele już zostało wyjaśnione, wiele pozostaje pewnie niejasne, ale przecież, no....w życiu zawsze czegoś  tam się nie wie. Ostatnia kwestia to wiza. Oczywiście , człowiek który już zakwalifikował się do tego (' tego '- czyli Camp America) programu wizę na bank dostanie. Trochę przed tym pocierpi, ale happy end jest na końcu . Więc uszy do góry. O uszach zaczęłam mówić, bo to ważna jest rzecz. Zdjęcie które robimy do amerykańskiej wizy musi w sposób określony eksponować nasze uszy. Ale nie o tym chciałam. Chciałam wyjaśnić, że wiza J1 ( a taką się dostaje), daje nam prawo do przebywania na terytorium Ameryki przez 5 miesięcy. W internecie łatwo znaleźć informacje, które precyzyjnie i wyczerpująco wyjaśniają całe zagadnienie:


'Exchange J1 Visa jest wizą zakwalifikowaną jako nieimigracyjna, przeznaczoną dla osób uczestniczących w programach wymian międzynarodowych, i jako taka może być otrzymana tylko poprzez zatwierdzone przez rząd amerykański organizacje sponsorujące. Warunki na jakich przyznaje się wizę J1 są zazwyczaj bardzo specyficzne. Posiadacze wizy J1 mogą pracować, studiować, odbywać praktyki, prowadzić badania lub wykłady - w zależności od programu w którym uczestniczą - przez ściśle określony czasu'. 

Wielokrotnie zadawano mi pytanie, czy tą wizę można przedłużyć. Odpowiedź : nie można. Dodatkowo mamy do czynienia z pewnym absurdem. Wiza ta posiada bowiem datę ważności na 5 lat ! I tutaj powstaje pytanie : Yyyy ??? Otóż : to w ogóle  nie jest ważne. Ważne w tym wszystkim jest jedynie to, że wiza ta zwie się J1. Posiadając taki typ wizy wolno nam przebywać w USA przez 5 miesięcy. Ale to nie koniec. Z tego co pamiętam, pozwolenie na prace przysługuje jedynie na okres 4 miesięcy. Przez ostatni miesiąc można się nam łajdaczyć w knajpach, podróżować i rabować. Ale pracować - nie :)
Więcej o amerykańskiej wizie, wypełnianiu dokumentów i wizytacji u  konsula przeczytacie na blogu Ani . Po co się mam powtarzać ? :)



Obiekt pożądania.

Zwróćcie uwagę na' Expiration date'. Dziwne...

sobota, 30 lipca 2011

Krótka notka o sukcesie.

Znowu wsiąkłam w nicość na parę dni. W świecie rzeczywistym działo się ostaniu dużo rzeczy , i moje internetowe ego troszkę ucierpiało. Powróciłam jednak ze zdwojoną mocą osoby, która znalazła zatrudnienie. Czuje dużą ulgę, a nawet swego rodzaju ledwo namacalną ( ale jednak ! ) radość. Poza tym na moje konto spłynęła solidna porcja gotówki związana z wypowiedzeniem i odprawą. Na cześć tego optymistycznego obrotu zdarzeń posprzątałam nawet swój pokój :P
Tak. Teraz już mogę poświęcić się bez reszty planom jordańskim. W prawdzie znowu przeżywam , że to 'tylko Jordania a nie Nepal' ( pierwotny plan nakierowany był właśnie na ten rejon ,ale oczywiście kochanych pieniążków było za mało na bilet)  Podejrzewam , że mam nasrane w głowie. Przecież zobaczę Petrę ! Za to moja podświadomość nieźle się chyba jara tą wyprawą. Nie dalej niż ostatniej nocy miałam dziwny sen o unoszeniu się w czymś, co było trochę wodą a trochę powietrzem . To coś okazało się być ' Morzem Martwym'- tak przynajmniej powiedziano mi we śnie :) 
Jest weekend i niewiele mi się dziś chce. Zaklinam się, że jutro wypocę coś bardziej konstruktywnego.
Pozdrawiam :*

czwartek, 21 lipca 2011

Na przekór pogodzie.

Ludzie ! Nie widziałam słońca od dni wielu :/ Nie wiem już jak bronić się przed chandrą związaną z angielskim latem. ' Angielskie lato'- najzłośliwszy oksymoron na świecie. Ciągle jeszcze ( mimo sędziwego wieku) jestem panną na wydaniu, a zatem kuracja czekoladą , która po przetrawieniu magazynuje się w organizmie jako warstwa tłuszczu, nie jest dla mnie wskazana. Z resztą może to właśnie zajadana depresja jest przyczyną statystycznie wyższej wagi Brytyjczyków? Kto wie... Dla mnie to by było logiczne. Z wiązko ze złą aurą - od  paru dni mentalnie przebywam w Meksyku. Czytam książki kucharskie i  książkę o Fridzie Kahlo. Czy mi to pomaga  -  nie wiem , ale moje oczy pragną spotkania z kolorem innym niż szary. Mój nastrój można czasem ocenić po stroju. Im duch mój słabszy, tym... strój barwniejszy. Tak właśnie staram się sprostać problemom dnia codziennego. Wpinam kwiatki we włosy i udaję, że moje życie nadaje się jeszcze do czegoś innego niż utylizacja . 
Dziś miałam telefon i jakiś uprzejmy głos zaprosił mnie na wywiad w sprawie pracy. Wiadomość to teoretycznie jest dobra i powinna zaowocować zwyżką formy. Niestety przygnębienie to twór jest uparty i do wykorzenienia trudny. Buuuu


'Fridowy' naszyjnik. Dobry na dni takie jak dziś.

Pani Frida.

Moja dzisiejsza lektura



Lubie sobie zapodać czasem taki właśnie image. O dziwo- mimo moich słowiańskich rysów twarzy, dobrze czuję się w takim wydaniu.

środa, 20 lipca 2011

Amerykański pracodawca.

Najważniejszym elementem całych tych cholernych przygotowań 'przed amerykańkich' było- oczywiście- ustrzelenie pracodawcy. Konsultant mój poinstruował mnie, że moje marzenie o wyjeździe do USA można wcielić w życie na dwa sposoby. Może się tym zająć biuro Camp America, albo mogę to zrobić sama poprzez przybycie do Warszawy na dni otwarte z pracodawcami. Dni otwarte odbywały się jakoś tak w styczniu / lutym. Nie pamiętam . Wiem że była wtedy zima. Zanim jednak o czymkolwiek wolno mi było poważnie pomyśleć , dostałam zadanie wypełnienia formularza zgłoszeniowego. Był to formularz online, w całości po angielsku , skrajnie detaliczny, i miałam wrażenie że jego wypełnienie zajmie mi wieczność. Jestem akurat na etapie szukania nowej pracy i muszę przyznać , że wypełnianie aplikacji o pracę w UK są niczym w porównaniu z tą stertą papierkową , przez którą przyszło mi się przekopać przed wyjazdem do USA. Padło tam ogromnie dużo pytań o moją przeszłość zawodowo - edukacyjną i o to jak moje doświadczenie życiowe może zostać wykorzystane na Campie. Pamiętam  też , że padło pytanie czy mam doświadczenie w wielogodzinnej pracy bez przerwy i czy umiem wytrzymać dużą presję. Z perspektywy myślę, że w całym tym programie jest to pytanie kluczowe. Odpowiedzcie zatem na nie szczerze, nie tylko pracodawcy - ale przede wszystkim sobie. No dobra. Posłusznie wypełniłam co wypełnić miałam i stwierdziłam, że jadę do tej Warszawy. Chciałam mieć to wszystko z głowy. No i jak postanowiłam, tak zrobiłam. 
Dni otwarte okazały się bardzo chaotycznym wydarzeniem. Ludzi było , a ludzi ! Mimo całego zamieszania , pracodawce znalazłam chyba w 15 minut. A raczej powinnam napisać - ' właśnie z powodu tego całego zamieszania'. Po dokonaniu szybkiej oceny sytuacji ( ocena była prosta, gdyż oparta była jedynie na dwóch zmiennych : ilości potencjalnych pracodawców i liczbie chętnych studentów) swierdziłam, że mam niewiele ponad 10 minut na znalezienie kogoś kto mnie przygarnie. Do tego okazało się , że pracodawców poszukujących 'Special Needs Counsellorów' było zaledwie dwóch! Oto co się zdarzyło dokładnie : Podeszłam do jednego z nich i pytam czy jest taka opcja, żeby mnie przyjął i czy możliwie jest , abym przyjechała do USA dopiero końcem czerwca. On mi na to, że ' nie ma mowy z tą końcówką czerwca' . 'Shit'- pomyślałam . Co z moim magistrem ? Zdesperowana pobiegłam do drugiego potencjalnego 'zatrudniacza'. Niestety był on już w stadium oblężenia przez dziesiątki rządnych przygód studentów. W tym momencie dokonałam ostatecznej analizy mojego położenia . Produktem końcowym tych pięciosekundowych przemyśleń było stwierdzenie ' Trudno. Olać magistra '. Wróciłam do mojego rozmówcy numer jeden i rzekłam : ' Zmieniłam zdanie. Jestem gotowa na wyjazd i na początku czerwca , jeżeli tylko zechce mnie pan zatrudnić'. Tzn. sens mojej wypowiedzi był taki, bo w rzeczywistości  raczej wyplułam z siebie jakiś połamany bełkot angielski. Fran ( bo tak miał na imię ów mężczyzna) , spojrzał na mnie , zadał kilka pytań , spojrzał ponownie, uśmiechną się i powiedział  'Ok. You convinced me'. 'Hurra hurra' pomyślałam i ... postanowiłam się przejść do Muzeum Powstania Warszawskiego. W końcu nie co dzień bywam w Warszawie.

Mam nadzieję, że Dosiunia wybaczy mi, że piszę o tym Campie i piszę. Niestety temat jest obszerny, a ja czuję wewnętrzną potrzebę podzielnia się  tym doświadczeniem ;)

wtorek, 19 lipca 2011

Camp America- czy trzeba być studentem ?

   Być może od tego pytania trzeba było w ogóle zacząć. Niejasności związanych z tą kwestią jest tyle, że nawet ja do końca nie wiem co Wam powiedzieć. Tak naprawdę , moje doświadczenie jest sprzeczne z tym ... co można znaleźć na oficjalnych stronach campa ! Na stronach tych  jak byk jest napisane :
'Z przyczyn związanych z wizą J-1, w programie Campower i Resort mogą brać udział wyłącznie studenci uczelni wyższych. Każdy uczestnik programu musi być pełnoletni'.
Ja natomiast na Campie poznałam nie tylko  nie- studentów , ale nawet trafiła się nam jedna licealistka ! Zakładam zatem , że dla programu Counsellor istnieją nieco inne wytyczne związane z rekrutacją i formalnościami wizowymi.
Ja za Campa wzięłam się na ostatnim roku studiów. W związku z tym też się zastanawiałam jak to zostanie potraktowane. Przecież - teoretycznie w lecie roku 2008 miałam być już panią magister a nie studentką. Żadnych kłopotów jednak nie miałam. A tak przy okazji : moja  obrona pracy magisterskiej musiała poczekać. Niestety muszę tutaj potwierdzić informacje, że pracodawcy z USA zwykle chcą pracowników mieć tam na miejscu najdalej w połowie czerwca. Stąd - ja musiałam odłożyć obronę , a innym osobom zainteresowanym programem Camp America radzę , by dowiedzieli się czy nie będą mieli kłopotów z przeniesieniem egzaminów na maj. Inaczej czekać Was będzie wrzesień z egzaminami.
Dla zainteresowanych , przesyłam listę FAQ dotyczącą  Camp America : 

http://www.campamerica.pl/article,49,faq_-_odpowiedzi_na_najczesciej_zadawane_pytania 

Z większością informacji tam zawartych się zgadzam. Natomiast raz jeszcze podkreślę informację , którą podałam w ostatnim poście. Camp America zdziera straszne pieniądze z wypłaty. Dlatego odpowiedź na pierwsze pytanie : ' Dlaczego opłaty w programach Camp America są tak niewielkie"- powinna być zupełnie inna! 
Jeżeli macie jakieś praktyczne pytania związane z tym programem - chętnie na nie odpowiem. 
Pozdrawiam

sobota, 16 lipca 2011

Camp - spotkanie z konsultantem .

Ciąg dalszy rozważań o Camp America.
Po dokonaniu rejestracji ,  przychodzi czas na omówienie się na wywiad z jednym z konsultantów. I na wyłożenie pierwszych pieniędzy.
Pieniądzom, które trzeba zainwestować w ten wyjazd i które można zarobić  poświecę teraz  chwilkę. Pod względem finansowym program ten jest dosyć- powiedziałabym... podstępny. Niby nie jest drogi, ale potem zdzierają niesamowitą prowizję z naszych zarobków amerykańskich. Ja po dwóch miesiącach pracy zarobiłam dosłownie tyle, żeby zrealizować moją podróż marzeń po Ameryce i do Polski nie przywiozłam ani pół centa.
Nie będę tutaj za wiele pisać o teorii. Wszystko o opłatach znajdziecie na oficjalnej stronie Campa. 
Zgodnie z tym co obiecują organizatorzy, jeżeli nie zakwalifikujemy się do programu- wszystkie pieniądze są zwracane. Niestety nie mogę tego potwierdzić, gdyż całą procedurę przeszłam pomyślnie. A czy było trudno ?
Ja przed rozmową z konsultantem miałam lekkiego pietra. W owych czasach mój angielski był jeszcze bardzo chybotliwy. Niby byłam trochę rozgadana , bo wcześniej pracowałam jako au-pair w UK, ale na stronach campowskich wyraźnie widniało zdanie : 'Jeżeli chcesz wziąć udział w programie Camp America jako Special Needs Counsellor, musisz płynnie posługiwać się językiem angielskim (najlepiej poziom FCE lub wyższy)'. Ponieważ z natury jestem bardzo poważna , słowo 'płynnie ' zawarte w tym zdaniu sprawiło, że swoje uczestnictwo w programie Camp America postawiłam pod znakiem zapytania. Ale postanowiłam sobie dać szansę. Na spotkanie z konsultantem szłam z emocjonalnym zezem. Okazało się , że niepotrzebnie. Mój średnio płynny angielski został uznany za wystarczający. Przy okazji- kiedy już byłam na campie zauważyłam, że poziom języka innych osób nie jest lepszy od mojego, a nawet bywał gorszy. Zatem - konkluzja : Zawsze warto spróbować!!
Jak przebiegał wywiad ? Nie był bardzo długi. Było tam jakieś pytanie o moje studia, zainteresowania, dlaczego zdecydowałam się na program Camp America i takie przewidywalne standardy. Myślę, że generalnie na takim wywiadzie trzeba się trochę pouśmiechać i wykazać entuzjazm. Oprócz tego, że konsultant winien jest ocenić nasz poziom językowy, to pewnie zwraca też uwagę na całokształt. Malkontentów i pesymistów w żadnym programie zbanowanym na wymianie kulturowej, nie wita się chętnie.
Niestety nie bardzo pamiętam co się działo po wywiadzie :P Tzn. nie pamiętam, czy mój konsultant dzwonił do mnie z jakimś oświadczeniem typu ' Przeszła pani rozmowę pomyślnie. Proszę się brać do wypełniania formularza online'. Natomiast doskonale pamiętam wypełnianie samego formularza. Pamiętam jak o drugiej w nocy siedziałam nad kompem , paliłam papierosa za papierosem i klęłam na cały głos, bez najmniejszego poszanowania sąsiadów i obowiązku ciszy nocnej. I pewnie o tym właśnie pisać będę niebawem :)


 

czwartek, 14 lipca 2011

Camp America- od czego zacząć.

Gdyby ktoś mi powiedział,  ile w praktyce jest łażenia w okół dokumentów potrzebnych do wyjazdu do USA - chyba bym się zniechęciła. Wchodząc na stronę Camp America w prawdzie możemy na wstępie zapoznać się z procedurą rekrutacji, ale  to nie to samo co doświadczyć tego na własnej skórze. Ale to nie tylko Camp America tak ma. Za każdym razem jak zaglądam na blogi au-pairek , które zapragnęły wyjechać właśnie do USA - również podziwiam ich determinację. 
Na szczęście na załatwienie wszystkich spaw ma się naprawdę dużo czasu. A poza tym : jak taki leń jak ja dał radę to każdy inny leń też to może zrobić. 
Każdy zainteresowany programem zna pewnie tą oficjalną stronę :
Jeżeli już decyzja o wyjeździe została podjęta, to trzeba się zastanowić co w ogóle w tej Ameryce mielibyśmy robić. Mój wybór był jednokierunkowy . Od samego początku wiedziałam, że chcę podjąć prace jako Special Needs Counsellor. Ze względu na moje studia i fakt, że w przyszłości chciałam pracować z osobami niepełnosprawnymi - nie brałam pod uwagę żadnej innej opcji. 
Kolejny krok to 
a) rejestracja 
bądź :
b) można najpierw skontaktować się z jednym z konsultantów.
Konsultanci Camp America nie tylko nie gryzą, ale wręcz zobowiązani są aby tryskać przyjaznym nastawieniem do bliźnich tak cenionym w USA. Są to osoby , które same uczestniczyły w tym przedsięwzięciu, więc poza suchą teorią posiadają wiedzę z ' pierwszej ręki'. Nie trzeba ich szukać i do nich wydzwaniać. W bazie danych strony C.A. dostępne są ich dane do komunikatora gg, co za tym idzie łatwo do nich zagadać. Oczywiście e-maile i numery telefonu również są dostępne.
Jeżeli już zdecydujecie się na rozpoczęcie rejestracji, to musicie jej dokonać na stronie C.A. Uświadamiam Was przy tym : O ile strona C.A. dostępna jest w wersji polskiej, to w toku rejestracji przenoszeni jesteśmy do systemu brytyjskiego. Całe papierkowe szaleństwo musimy odwalić po angielsku. Ale nic to, bo warto.

C.D.N.

środa, 13 lipca 2011

Camp America

Wakacje  mamy w pełni, a zatem czas napisać o jednej z moich wakacyjnych przygód. W sumie , określenie  'wakacyjna przygoda ' brzmi nieco trywialnie. Tak naprawdę była to jedna z największych przygód mojego życia jak do tej pory. Uczestnictwo w tym programie to przeżycie niezwykle intensywne. Intensywne w znaczeniu- zarówno pozytywnym jak i negatywnym. Jeżeli ktoś się pracą brzydzi - lepiej niech nawet nie myśli o Campie. W całym moim życiu nie naharowałam się tak jak tam ! Tego co się tam działo nie nazwałabym pracą tylko 'dzikim zapierdalaniem'. W prawdzie staram się tu nie używać przekleństw, ale bez zastosowania emocjonalnie nacechowanych wyrazów, nie bardzo da się scharakteryzować  specyfikę pracy w ramach opisywanego przeze mnie dziś programu. Po takim wstępie myślicie zapewne, że zapowiada się mała kampania antyamerykańska. A właśnie, że wcale nie. Gdybym miała jeszcze raz wybrać : lecieć czy nie lecieć- oczywiście dokonałabym powtórki z mojej wyprawy. I chociaż upierdliwości  było przy tym co niemiara a proces rekrutacji był długi i przynudnawy - to widok Wielkiego Kanionu, czy wizyta w Parku Narodowym Arches na zawsze prawdopodobnie prasować się będą w pierwszej 5 największych doznań mojego ludzkiego żywota. Sama praca na Campie- mimo , że ciężka również dostarczała wielu przyjemności. Poznałam wielu wspaniałych ludzi, atmosfera była wyluzowana, pogoda zagwarantowana ( chociaż jak dla mnie osobiście- za ciepło !!).
Wybierając się do Ameryki, możemy podjąć się zajęć o różnej specyfice. Ja wybrałam opcję "Special Needs Counselor". Jakby ktoś chciał wiedzieć, czym to się je to zapraszam na stronę : campową .
Pewnie wiele osób interesuje się takiego typu wyjazdami, dlatego od jutra ( chyba), kawałek po kawałku postaram się możliwie detalicznie opisać wszystko : od rekrutacji, przez samą pracę. A na koniec opiszę moją niezapomnianą wyprawę po Ameryce.
Niestety pewne szczegóły związane z papierkową robotą przed wyjazdem mogły mi już umknąć ( w USA byłam 3 lata temu), ale generalnie pamiętam to wszystko jeszcze w miarę ' na świeżo'.

A teraz spadam . Idę czytać moją książkę o Fridzie Kahlo !

Zdjęcie zrobione na Campie. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo! :P

wtorek, 12 lipca 2011

Rzecz o poszukiwaniu.

Czuję nieodpartą chęć, aby strzelić małego pościka o poszukiwaniu. Nie w sensie metafizycznym, religijnym i filozoficznym. Nawet nie zamierzam pisać o poszukiwaniu pracy, bo od trzech dni param się tym 10 godzin na dobę i przerwa mi się należy od tego zagadnienia.
Czego zatem może poszukiwać mały podróżnik pracujący w Wielkiej Brytanii ? Ano - dachu nad głową. W moim małym poradnikowym blogu nie może zabraknąć informacji o tym jak szybko i skuteczne znaleźć lokum. Ograniczę się do poszukiwań w rejonach Anglii - bo na tym znam się najlepiej. W wielkich metropoliach typu Londyn, gdzie rynek wymiany towarów wszelkich pęka w szwach- prawdopodobnie wystarczy skorzystać ze starego dobrego Gumtree. W przypadku innych miejsc, trzeba uciec się do narzędzi bardziej specjalistycznych. Oczywiście można skorzystać z pomocy agencji, ale ja na dźwięk słowa 'prowizja' zwykle się mocno krzywię, dlatego też wolę i polecam strony :
http://www.easyroommate.com/
czy też
http://www.flatshare.com/
Pierwsza strona ma charakter międzynarodowy. Druga jest pełnokrwiście angielska. Korzystałam z dobrodziejstw obu w czasach, gdy w sposób bezczelny zostałam usunięta z mojego poprzedniego umiłowanego domu. Misja znalezienia nowego pokoju przy użyciu tych stron, okazała się bardzo łatwa do zrealizowania. Napisałam ' pokoju ' ( a nie np. mieszkania), ponieważ to właśnie pokoju w domu dzielonym z innymi lokatorami szukałam. Taka opcja jest najbardziej rozpowszechniona na wyspach wśród ludzi mego pokroju, czyli imigrantów którzy na wyspy przybyli bez rodziny i znajomych.
Jak to działa ? Kreujemy profil na stronie i rozpoczynamy poszukiwania. Nie przejmowałabym się zbytnio faktem, że aby uzyskać dostęp do danych kontaktowych landlorda, jedna ze stron ( my albo landlord) musi umieścić jakąś tam opłatę. Zwykle to landlordowi zależy aby znaleźć chętnych na oferowane przez niego lokum i to on pokrywa należną wpłatę.
Ja mój pokój znalazłam w tydzień. Poszukiwania warto jednak zawsze rozpocząć minimum miesiąc przed planowaną datą przeprowadzki. Zwykle pokoje nie są dostępne ' od jutra'. No i pamiętajcie, że jest coś takiego jak kaucja i przygotujcie się na to finansowo.
Przeglądając oferty i podziwiając nowe potencjalne lokum, zwróćcie uwagę nie tylko na wyposażenie, umeblowanie i cenę. Przyjrzyjcie się też współaktorom ( jeżeli w danym momencie są w pobliżu). Może dzięki temu unikniecie krwawego konfliktu wewnętrznego , przez który mi dane było przejść niedawno.  Krew się w prawdzie nie polała dosłownie, ale bitwa z moim ex - współlokatorem była zaciekła. Bitwę o godność wygrałam a intruz się wyprowadził z naszego domu. Niestety do dzisiaj podskakuje nerwowo, gdy ktoś niechcący głośniej zamknie drzwi. Taka mała pamiątka po sadystycznym ( werbalnie ) i zwykle pijanym albańskim szaleńcu.

wtorek, 5 lipca 2011

Zwierzakolubni

Leniwy dzień dziś zaliczyłam. Miałam w końcu trochę czasu na robienie rzeczy absolutnie bezużytecznych. Gdybyście wiedzieli jak ja kocham robić bezużyteczne rzeczy! Poszperałam trochę po moim koncie facebookowym i trafiłam tam na szlachetną postać mojej koleżanki Jany z którą nie miałam kontaktu od tysięcy już lat. Jana wyjątkowo imponuje mi tym, że ma wszystko i wszystkich w dupie. Liceum skończyła mniej więcej w tym samym czasie co ja ( tyle, że ja ze średnią 3 a ona z wyróżnieniem :P) i od tamtej pory ' nie zdecydowała jeszcze co chce w życiu robić '.  Więc jeździ sobie już dobrą dekadę po Europie, łapiąc się wszelkich wolontariatów i zajęć typu ' au-pair ' . Tyle, że z jej wegetariańsko- samotniczą naturą , do dzieci się kiepsko nadaje. Dlatego woli opcję ' Pet Sitter'. Jest coś takiego. To dokładnie to samo co Au- pair , tyle że wtedy zajmujemy się zwierzakami. Jak do tej pory Jana jest jedyną Pet Sitterką jaką w życiu mym spotkałam, ale swoim zajęciem była ona w pełni zachwycona. 

Oferty wyszukiwać można na znajomej stronie http://www.greataupair.com/ 
W dziale 'Find jobs' mamy do wybrania kilka opcji , między innymi profesję opiekuna dla zwierzaka. Nawiasem mówiąc - nieźle ta strona ewoluowała od czasów gdy ja jej używałam !

A więc jeżeli widzisz się bardziej w roli opiekuna czworonoga niż dwunożnego człekokształtnego - nic nie stoi na przeszkodzie aby spróbować. 
Hau  


niedziela, 3 lipca 2011

Uciekająca Au-pair

Cóż. Zdarzyło się i tak. Au-pairki , czy też przyszłe Au-pairki borykają  się z tą myślą notorycznie : Co jeśli rodzina okaże się fatalna i nie do zniesienia ? Na pocieszenie tych wszystkich strapionych serc - podzielę się moim doświadczeniem w tej kwestii. Po pierwsze i najważniejsze - nie traktujcie nigdy takiej sytuacji jako porażki, czy braku swoich kompetencji. Warto zawsze zapytać kogoś o radę, czy to co dzieję się w rodzinie hostów to rzecz norma, czy to już trochę za dużo. Prawda jest taka , że jeżeli źle się dzieję- to wcześniej czy później ta filigranowa konstrukcja zbazowana na przeświadczeniu ' jeszcze jeden dzień przeżyję ' będzie musiała runąć. Mówię to ja - a ja do łatwo poddających się histeryczek nie należę. 

Miałam taką sytuację: Jest rok 2002. Początek nowej ery. Szczególnie dla mnie. Po raz pierwszy udaję się za granicę w celu spróbowania swych sił. Trafiam do rodziny niemieckiej. 2 dzieci. Niegrzecznych dzieci. Mam na myśli NAPRAWDĘ NIEGRZECZNYCH. Z trzylatką mi się w miarę układa, ale z jej 6 letnim bratem już gorzej. Codziennie zaliczam kopniaki, codziennie słyszę , że jestem ' dupkiem' , on codziennie spada ze stołu albo z szafy ( jakoś lubił przebywać na wysokościach), i lubi biegać za swoją siostrą z nożem. Jednocześnie sytuacja w domu staje się bardzo dramatyczna. U Host Ojca diagnozują raka. Nie ma go w domu tygodniami, a jego żona ciągle siedzi w szpitalu. Zgadnijcie kto w tym czasie siedzi z dziećmi ? Wiedziona humanitarnym przeświadczeniem, że ludzi nie zostawia się w biedzie- traw w tym wszystkim. Dzieci czują, że coś złego się dzieje. Dzikość chłopca osiąga swoje apogeum ( pewnego dnia rzuca się na mnie z taką siłą, że niechcący rozwala sobie nos , który krwawi przez kolejną dobę),a dziewczynka przechodzi regres rozwojowy. Zaczyna się ponownie moczyć, leje po podłodze co 5 minut. Robi mi się ciężko na sercu, ale mam już znajomych, czuje się dobrze za granicą i nie chce wracać do Polski. Z tego samego powodu ( udane życie towarzyskie) nie chcę być nigdzie przeniesiona. I cierpliwie znoszę średniej jakości au-pairkowanie. Ale żal się zbiera. Pewnego dnia ( 7 miesiąc mej bytności) dzieci rozwalają łazienkę. Przychodzę by temu zaradzić, a tu chłopiec ściąga spodnie w celu pozbycia się intruza ( czyli mnie) poprzez nasikanie na niego. Zabieram jego siostrę i zostawiam go samego. On radośnie demoluje łazienkę , na co przychodzi jego wyczerpany chorobą ojciec i oczywiście robi mi karczemną awanturę. Ja nawet nie mam siły tego komentować . Żądam ' zebrania' w gronie On + Ja + Hostka. Oczywiście oznajmiam, że odchodzę. Tłumaczę 'sytuację łazienkową' , i zapędy ich syna który starał się nadać nowego znaczenia słowom ' olać Au-pairkę'. Host Tata jest zażenowany postawą swego syna, przeprasza mnie za awanturę którą mi zrobił. Ale ja już mam dosyć. Kupuję bilet i w ciągu tygodnia wyjeżdżam z Niemiec. Przez okres tego tygodnia ciągle utrzymuję dobre stosunki z rodziną. Ponieważ siedliśmy i wyjaśniliśmy sobie wszystko- oni nie mieli pretensji , a ja do ostatniego dnia opiekowałam się dziećmi. Odeszłam - bo musiałam. Czasami naprawdę tak bywa. Czasami trafia się na wyjątkowo trudną rodzinę i mimo, że człowiek próbuje - katastrofa wisi w powietrzu. Nie obwiniajcie się za to. To nie znaczy , że jesteście słabe i niekompetentne. 

sobota, 2 lipca 2011

Cenne info

Witam :)
Dlaczego info jest dziś tak cenne ? Bo o cenach dziś będzie. Jak już wspomniałam - wybieram się do Jordanii niebawem. Powoli robię przymiarki. Wytyczam trasę, sprawdzam ceny noclegów, transportu , produktów spożywczych. Jak zapewne wiedzą wszyscy, informacje tego typu rozsiane są po całym necie tam i siam. Strony angielskojęzyczne zwykle zawierają więcej informacji, ale i Polscy podróżnicy nie pozostają w tyle i raczą czytelników dobrymi wskazówkami. Ponieważ koszty podróży planuję bardzo dokładnie ( nie posiadam pieniędzy na tyle dużych bym mogła pozwolić sobie na rozrzutność) - każdego dolca zwykle przeliczam. Dlatego lubię znać nie tylko dokładne ceny hosteli, ale też ceny taksówek, autobusów i żywności. Z tego miejsca chciałam podrzucić tu pewną przydatną stronę. 


Koszty życia na świecie 

To dosyć fajna strona, z której często korzystam kiedy chcę szybko porównać ceny życia w rożnych zakątkach świata. Jak mówiłam, podobne informacje można znaleźć porozrzucane po całej sieci, ale po co się męczyć i wertować fora. Ta miła, przejrzysta strona w mig dostarczy nam podstawowych informacji na temat cen posiłków w restauracjach, kosztów transportu publicznego, cen podstawowych produktów spożywczych, a także kosztów wynajmu lokali ( w razie gdy ktoś się wybiera na dłuższą chwilę). Dowiemy się też za ile można dostać Levisy :P 
Ceny można sprawdzać dla całego kraju, co wydaje mi się troszkę mało miarodajne. Lepiej sprawdzać koszty dla danego miasta- a i to jest możliwe. Przelicznik cenowy dostępny jest dla kilku walut. Niestety polski złoty nie został tam uwzględniony, ale jak wiadomo- nie można mieć wszystkiego. Podane ceny produktów są uśrednione, ale obok tabeli podane są bardziej detaliczne dane na temat możliwych rozpiętości cenowych. I tak np. : koszt litra mleka w mieście X wynosi  średnio jednego dolara- z boku tabeli mamy podane informacje sugerujące, że cena ta może się wahać od 70 centów do 1,50 dolara.
Mankamentem strony  jest to, że czasami ceny nie są aktualizowane. A to już gorzej, bo należy ( a nawet trzeba) podejrzewać, że podane koszty dla roku 2005 mogą być mało miarodajne. Każdy może jednak pomóc w rozwiązaniu tego problemu poprzez aktualizację informacji dostępnych na stronie. Może i ja się tym zajmę w czasie mojego urlopu , który zacznie się już za tydzień ! Yeah !!

Podsumowując dzisiejszego posta : O ile ceny towarów są przewidywalne,  to ich jakość już nie... Patrzcie i nie mdlejcie :








To oczywiście są specjały marokańskie :P 

Pozdrawiam wszystkich !