Dane Kontaktowe

Zapraszam wszystkich zainteresowanych do dzielenia się swoimi spostrzeżeniami, uwagami i doświadczeniem.
Czekam także na Waszą pomoc przy tworzeniu tego bloga.
Jeżeli posiadacie jakieś ciekawe sugestie, przemyślenia albo informacje związane z poruszaną przeze mnie tematyką - proszę, podzielcie się nimi ze mną. Chętnie o tym napiszę.

Dane kontaktowe :

gobarakago@gmail.com



niedziela, 29 lipca 2012

New Forest

Się przyplątało lato do Anglii. Po tym jak wszyscy już stracili nadzieję...stało się. Alleluja. Symultanicznie wydarzył się jeszcze jeden cud. JA miałam dzień wolny. Cały. Aby uczcić te dwa niezwykłe wydarzenia, zorganizowaliśmy ze znajomymi malutką wycieczkę za miasto. Była ona naprawdę malutka, ale nie trzeba było jechać daleko aby trafić do uroczego i mało znanego angielskiego zakątka.
New Forest  to prześliczny park narodowy. Mimo tego co sugeruje nazwa,  miejsce to wcale  nie jest jakoś szczególnie zalesione. Atrakcyjność tego miejsca polega głownie  na pięknie lokalnej fauny. Po lesie ( nazwijmy sobie to  tak umownie) radośnie hasają dzikie konie, krowy i osły. Ich dzikość jest w prawdzie dyskusyjna, bo ludzi się szczególnie nie boją, ale może to i lepiej. Flora też jest urodziwa, szczególnie pod koniec lata, kiedy to teren pokrywa się wrzosowiskami. Idealne miejsce na odpoczynek, kontakt z naturą i ... picie cydru. Yes! Zangielszczyłam się do tego stopnia, że piję cydr. Ale herbatę dalej piję bez mleka.....
Właściwie to na dzisiaj tyle. Kolejny dowód na to , że najlepsze rzeczy w życiu są za darmo. Wjazd do parku jest absolutnie za free i generalnie technicznie park nie ma początku ani końca w postaci płotów czy bram.
Jak wszystko na świecie,  New Forest posiada oficjalną stronę.


Pierwsze pojawiły się krowy...






Do zwierząt można podejść na wyciągnięcie ręki


Ja i cały karton cydru



Jakieś stare zdjęcie , które znalazłam na moim laptopie. Jak pisałam, z wizytą w New Forest najlepiej czekać do sezonu wrzosowego.

I znowu staroć i wrzosy

Do zwierzyńcowego kompletu...osioł :)

czwartek, 26 lipca 2012

Tylko dla kobiet

Nie. Nie stałam się nagle kobiecą szowinistyczną świnią i nie próbuję tu wprowadzać żadnych form dyskryminacji. Wciąż jestem tą samą , miłą , pomocną blogerką. 
To co mam jednak na dziś przygotowane , dotyczy jedynie pań. I cóż ja na to poradzę?
Niedawno trafiłam na kolejny projekt dla podróżników. A dokładnie podróżniczek. 
Zacznę od złych wieści. Tutaj za członkostwo się płaci. Wpisowe to 35 funtów i niestety co roku płaci się składkę członkowską w wysokości 25 funtów. Cała reszta jest już jednak o wiele bardzie pozytywna. 
Zajrzyjcie sami : http://womenwelcomewomen.org.uk/

A teraz wyobraźcie sobie świat tanich podróży bez niedomówień... Tutaj nikt już nie zapyta: Czy to bezpieczne ? Czy mnie tam nie zgwałcą ? Czy za nocleg za darmo ktoś będzie oczekiwał czegoś w zamian? Chociaż dla mnie takie pytania są niedorzeczne, to nie śmiem tu polemizować z prywatnymi poglądami innych osób. W świecie w którym tyle się słyszy o agresji, kłamstwach i wszelkich nadużyciach , trudno się dziwić, że ludzie stracili wiarę w szczerość intencji.
Ale czy kobieta wyrządzi krzywdę kobiecie ? To już jest na prawdę bardzo mało prawdopodobne.  Może zatem dla niektórych nieśmiałych pań, ten portal to idealna opcja by poznać koleżanki z całego świata i zmontować sobie tani nocleg? 
Tym bardzie, że chociaż członkami  mogą zostać wyłącznie niewiasty, to jednak wolno im podróżować z dziećmi a nawet mężami :) No.... przynajmniej teoretycznie, jeżeli trafi się  na hostę z wielkim sercem ... albo domem :P 
A więc mężczyźni... nie czujcie się w pełni niepominięci.  

Źródło



poniedziałek, 23 lipca 2012

Jamie

Ostatnimi czasy całe moje jestestwo przesiąknięte jest wspomnieniami z Maroka. Doganiają mnie one nawet w pracy za pośrednictwem przekaźnika telewizyjnego. Wczoraj na ten przykład napatoczył się Jamie Oliver. Uwielbiany przez Brytyjczyków kucharz, wybrał się do Marrakeszu w celu zrealizowania niezwykle ciekawego kulinarnego show. Idea 'kulinarnych podróży' jest nam wszystkim dobrze znana, ale zauważyłam , że ostatnio programy o tej tematyce stają się coraz ciekawsze. A może to ja się starzeję i zmieniają mi się gusta?
Cokolwiek by nie powiedzieć , Jamie pokazał Marrakesz w bardzo korzystnym i romantycznym świetle. W telewizji ten cały syf (  proszę pamiętać, że moim prywatnym słowniku słowo to nie posiada czystko negatywnych konotacji) wygląda bardzo przyjemnie. Zatęskniłam do tego całego chaosu i nawet wybaczyłam Jamiemu , że jak zwykle potraktował wegetarian po macoszemu i wyprodukował głównie potrawy mięsne.
Obejrzyjcie ten filmik ze względu na ciekawe przepisy ( to dla wszystkożernych) a także ze względu na wspaniały i bardzo autentyczny klimat owej produkcji.


Całość dostępna na  starym , poczciwym youtubie:


piątek, 20 lipca 2012

Nasz przyjaciel kupiec

Pamiętacie jak Wam opowiadałam o właścicielu garbarni w Fezie ? Oprócz tego , że  'zasponsorował' nam przewodnika po medinie i sprzedał skórzane dobra, to odegrał jeszcze jedną rolę w naszej marokańskiej wyprawie. Zaproponował ( czyli niemal wymusił) , że jego przyjaciel za 20 funtów zostanie naszym szoferem i taksówkarzem na cały jeden dzień. Wow !I znowu , stwierdziłyśmy, że jak na 3 osoby jest to wydatek żaden i poszłyśmy na tę ofertę. Opłacało się. W jeden dzień zwiedziłyśmy  rzymskie ruiny Volubilis i Meknes.
Okazało się, że ta ( na początku dziwna) sieć wzajemnych powiązań między ludźmi i usługami jest w gruncie rzeczy bardzo dogodna dla turysty. W świecie gdzie ludzie pomagają sobie w zdobywaniu klientów, podróżnik może sobie pozwolić na różne elementy spontaniczności. Zdawać by się mogło, że wystarczy w Maroku poznać jedną osobę, a ta już  ma przyjaciół , którzy chętnie zrobią dla nas różne rzeczy. I to za niewygórowane pieniądze. Zatem jeżeli wybieracie się do tego kraju, nie martwicie się nadmiernie o transport i noclegi. Tam naprawdę ofert jest zatrzęsienie, a nawet zaryzykuję  stwierdzenie, że podaż przewyższa popyt (szczególnie poza sezonem).

Kilka zdjęć z serii "Gdzieś w Maroku" ( a dokładnie gdzieś między Fezem a Volubilis)











wtorek, 17 lipca 2012

Kot w restauracji. Czyli Fez po raz trzeci....

Panie i Panowie. Po dłuższej przerwie czas powrócić do Maroka. To już prawdopodobnie będzie ostania porcja zdjęć z miasta Fez. Nie chcę bowiem przynudzać. 
Co ja mogę jeszcze napisać o tym miejscu? Hmm, chyba tylko tyle, że to właśnie tam po raz pierwszy postanowiłam, że przestanę zwalczać marokański sposób traktowania turystów. Pierwszego dnia mojego pobytu w Maroku, zachowanie ludności lokalnej wywoływało u mnie skoki ciśnienia. Wkurzało mnie , jak ktoś mi polecał na siłę restauracje przyjaciela ( a ja przecież chciałam się przejść i sama zlokalizować tę która mnie zainteresuje). Wkurzało mnie , że każdy chciał mnie wciągać do swojego sklepu. Wkurzało mnie to, że taksówkarze naliczali większe opłaty. 
W Fezie jednak odpuściłam i poddałam się woli tubylców. Jeżeli ktoś mi polecał jadłodajnie a nie była ona za droga , to po prostu tam szłam i jadłam. Jeżeli  miałam  ochotę na ciasteczko, a ktoś mnie trochę nachalnie wciągała do cukierni- potulnie wchodziłam. Jak taksówkarz naliczał jakieś dodatkowe pieniądze, to szybko tłumaczyłam sobie, że 2 złote , podzielone na trzy osoby to jest kwota za mała aby się tym stresować. I tak oto początkowe napięcie troszkę się rozeszło po kościach. W Marrakeszu jednak powróciło ze zdwojoną mocą. Ale o tym kiedy indziej...
Aha. I trzeba Wam jeszcze wiedzieć, że Fez jest miastem niezwykle kocim. Koty , kotki i kocięta występują licznie i żyją sobie z ludźmi w symbiozie. 'Knajpy' ( które mieszczą się często na wolnym powietrzu' są zawsze pełne tych zwierząt. W jadłodajniach słodkie mruczki proszą o podzielenie się posiłkiem, ale robią to w miarę taktownie i poprzestają na hipnozie wzrokiem. Ja tam zwierzęta lubię , na przepisy sanitarne leję, więc mi się ten klimat podobał. 


Oto Fez panoramicznie i nie tylko :