Dane Kontaktowe

Zapraszam wszystkich zainteresowanych do dzielenia się swoimi spostrzeżeniami, uwagami i doświadczeniem.
Czekam także na Waszą pomoc przy tworzeniu tego bloga.
Jeżeli posiadacie jakieś ciekawe sugestie, przemyślenia albo informacje związane z poruszaną przeze mnie tematyką - proszę, podzielcie się nimi ze mną. Chętnie o tym napiszę.

Dane kontaktowe :

gobarakago@gmail.com



niedziela, 29 stycznia 2012

Inspiracja

                Nie o tym dziś miało być. Miałam zamiar dodać świeżutkie filmiki . Niestety proces wgrywania materiałów filmowych na youtube postępuje tak ślimaczo, że wątpię iż  przed śmiercią z tym zdążę. No trudno. Sięgnę zatem do materiałów już tam będących. Przenieśmy się na chwilę do odległych , długowłosych lat 90tych. Dekada ta zdominowana przez przygnębionych nastolatków, pragnących odebrać sobie życie jak ich idol ( Kurt) , albo przynajmniej umrzeć w chwale z przedawkowania. No ale były też bardziej optymistyczne akcenty. Dekada grungu przyniosła również zespoły, o których niestety mało kto już dziś pamięta. Ja muszę tu przewołać teraz jeden z tych reliktów , bo gdyby nie ten zespół, być może nigdy nie ruszyłabym dupy z mojej wioski.
Trzy Ryby (Three Fish), bo o tej formacji mowa, podarowali światu zaledwie dwa albumy. Ale za to jakie. Do dziś w uszach dźwięczą mi słowa ich piosenki 'Zagreb' :


'When i was a child I dreamed of sailing ships I saw them sink into the horizon I saw their sails I felt the wind on my lips Time to go'


Jeżeli marzycie o podróży, a trudno Wam znaleźć siłę na jej realizację, wysoko prawdopodobne jest, iż albumy 'Three Fish' oraz  'The Quiet Table' pomogą Wam odnaleźć tą energię. 
Obejrzyjcie teraz zaproponowane przeze mnie materiały i sami zapytajcie siebie : 

'Is it time to go?' 


czwartek, 26 stycznia 2012

Say No To Voluntourism!


Witam . Styczeń się nam powoli kończy. Czas leci tak szybko. Nigdy nie pojmę na cholerę mu to. Chciałam dziś zapytać czy, zetknęliście się kiedyś ze słowem ‘Voluntourism’? Ja słowo to znam, chociaż wolałabym,  żeby zniknęło na zawsze z mojego słownika. Łatwo zgadnąć o co w tym biega. Trudniej pojąć kto wpadł na taki badziewny koncept i jeszcze trudniej się domyślić kto korzysta z tych ofert! ‘Voluntourism’ to ‘wspaniała’ idea , łącząca wakacje i wolontariat. Z resztą oferta nie jest zredukowana do krótkich  wakacyjnych przerw. Wchodzi w Gap Year i cała reszta pauz w karierze. ‘ Turystyka wolontaryjna’ to prawdziwa zmora każdego, kto myśli o zrobieniu czegoś dobrego dla świata. Wpisujesz w  wyszukiwarkę ‘ wolontariat w Indiach’ i już masz do dyspozycji około 100 ofert. Problem jest tylko jeden. Za uczestnictwo musisz zapłacić GRUBE pieniądze. Te wszystkie strony koniec końców są niemal identycznie. Nie ważne ile godzin spędzisz na poszukiwaniu , wszędzie znajdziesz te same oferty. Jak mantra powtarzane jest : „ Zrób coś dobrego. Możesz pomóc sierotom w Indiach , zmienić ich życie. Nasz program jest tańszy niż konkurencja. Koszty to jedyne 800 dolarów za 4 tygodnie”. No brawo . Faktycznie mega tanio, bo rzeczywiście konkurencja prosiła o 1000 a czasami nawet 1200 dolców. Wiecie co ? Naprawdę dogłębnie BRZYDZĘ się tą inicjatywą. Sorry, ale z czymś takim wychodzić do ludzi ???Jak w ogóle można proponować  takie rzeczy a co najgorsze , jak można tak strasznie zaśmiecać Internet.  Przez te wszystkie voluntourismowe agencje, dokopanie się do normalnych ofert stało się niemal niemożliwe !!! Jakieś trzy lata temu szukałam jakieś ciekawej propozycji i w końcu zrezygnowałam. Dziś jednak jestem 3 lata starsza i mam większą wiedzę. Wyjazd taki wciąż rozważam , może za rok, a może jak będę miała 45 lat i będę potrzebowała odmiany w życiu. W każdym razie, zawsze warto wiedzieć gdzie szukać. Linki wrzucane w przyszłości będą i to masowo :) 

       Dziś jednak napomknę trochę o WORKCAMPACH. Musze o tym wspomnieć , chociaż sama nigdy nie brałam w nich udziału i mimo , że za nie też się trochę płaci. Workcampy stały się jednak bardzo popularną formą wyjazdów wolontaryjnych , a ceny uczestnictwa są do zniesienia.
Definicję workcampu bezczelnie kopiuję i wklejam :

‘Jedną z form promowania pokoju i zrozumienia między ludźmi różnego pochodzenia są międzynarodowe obozy wolontariackie zwane workcampami. Są to krótkoterminowe projekty, podczas których kilku - kilkunastu wolontariuszy z różnych krajów ma za zadanie wykonanie wspólnie pracy o szczególnym znaczeniu dla społeczności lokalnej i/lub organizacji pozarządowych. Praca ta ma wspomóc lokalne inicjatywy i przedsięwzięcia, które będą kontynuowane po zakończeniu workcampu.

Wolontariusze pracują ok. 6 godz. dziennie, przez 5 dni w tygodniu ich praca jest zależna od tematyki obozu - może to być praca z dziećmi (nauka angielskiego, gry i zabawy), może to być projekt ekologiczny, prace remontowe lub organizowanie festiwalu promującego pokój, tolerancję lub ekologię’
(
źródło)

    Ja dodam, że nowe workcampy pojawiają ok. lutego lub marca i wtedy można wybrać sobie kraj i specyfikę takiego wyjazdu.  Można ( a nawet trzeba) składać kilka aplikacji na różne projekty, bo nie wszystkie zgłoszenia przechodzą pomyślnie weryfikację. Dana organizacja ma ściśle określoną liczbę miejsc dla  dziewcząt i chłopaków , natomiast ograniczenia wiekowe nie istnieją. Na taki workcamp można się nawet wybrać z dzieckiem. Ważna jest też również motywacja którą wpisujemy do zgłoszenia.

Zachęcam do odwiedzenia strony :


Stronę warto przejrzeć całą. Informacje o workampach znajdziecie klikając na odpowiedni odnośnik ( lewa – piąty od góry)

Koniecznie przeczytajcie  też :

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Przypowieść o sprytnym Henrym.

         Wahałam się nieco i prowadziłam w myślach debatę : "Jaki tytuł strzelić dla dzisiejszego posta?".
Alternatywny nagłówek brzmiał 'O tym, że wiedza faktycznie się opłaca ' . W końcu dokonałam wyboru. Nie wiem po co o tym piszę, skoro to w sumie nie jest zbyt istotne.
Dziś będzie o zależności między tanim podróżowaniem a ...dilerką. Wcale jednak nie chodzi o pogwałcenie praw. Chodzi o ...handel antykami. Zamierzam tutaj teraz wyskoczyć z tezą, że 'każdy niskobudżetowy podróżnik , winien zarazem być handlarzem'. Aby to udowodnić, posłużę się przykładem Henrego.
Pan H. na co dzień mieszka w Anglii , ale pewnego dnia zapragną wybrać się do Jordanii. Ze mną. Bilet w dwie strony kosztował go 150 funtów( w miarę tanio nawiasem mówiąc). Jego misją poza zobaczeniem Petry i innych zabytków , było zrobienie jakiegoś dobrego interesu. Założył, że na Bliskim Wschodzie prawdopodobnie kupi coś co w Anglii przyniesie mu profit. I nie pomylił się. W Ammanie znaleźliśmy niezwykły sklep ze starociami. Był olbrzymi! Zawierał wszystko, od dywanów, przez meble na porcelanie i biżuterii skończywszy. Henry skupił się na malutkich, łatwych do przewiezienia przedmiotach. Kupił ich kilka i wszystkie przyniosły mu zysk. Żeby jednak nie przynudzać wyliczeniami matematycznymi , napiszę tylko że JEDEN przedmiot ( malutka nefrytowa płaskorzeźba) 'zasponsorował' mu CAŁY przelot. A nawet więcej. To miniaturowe chińskie dzieło zostało zakupione za 30 funtów. W Anglii sprzedane zostało za 300 funtów. Nieźle co ? Morał : przywiezieni kliku cennych przedmiotów może zwrócić koszty nawet bardzo drogiej wycieczki. Jedyny problem jest taki, że aby zostać hybrydą backpackera i dilera, trzeba posiadać naprawdę dużą wiedzę. Ja jej nie posiadam niestety . A przydało by się...

Oto wspomniana płaskorzeźba :


 I inne cudeńka



sobota, 21 stycznia 2012

Koniecznie za free.

         Dziś będzie troszkę o przymusie spania za darmo. Pisałam już dosyć sporo o couchsurfingu, ale ta strona ( chociaż najbardziej popularna), tematu nie wyczerpuje. Na szczęście. Ludzi zainteresowanych tym tematem jest naprawdę sporo. Wiem to chociażby stąd, że gdy zaglądam do sekcji ' źródła ruchu sieciowego' dla mojego bloga, jednym z najczęściej pojawiających zlepków słów jest właśnie 'spanie+za+free'. Skoro ten temat ściąga na mojego bloga tyle ludzi, to winna im jestem przysługę i temat będę drążyć. 
Coraz częściej spotykam się z opiniami, że http://www.couchsurfing.org/ niestety jest 'zaśmiecony' przez profile ludzi , którzy w ogóle nie czują ducha tego projektu. Ot, ktoś im powiedział, że takie coś jest, więc próbują zmontować sobie 'darmowy hostel' bez żadnego poszanowania idei. 
Kolejnym problemem jest taki , że popularyzacja tej strony przyczynia się do powstania sytuacja w której 'popyt jest większy niż podaż'. Zwłaszcza w wielkim miastach , couchsurferzy dostają średnio 10 próśb o nocleg na dzień. I jak tu zadowolić wszystkich ?
Być może wyjściem jest przeniesienie się w spokojniejsze, mniej znane rejony 'turystki kanapowej'. Na szczęście istnieją jeszcze inne strony, na których można szukać szczęścia. Jeżeli koniecznie chcesz znaleźć darmowy nocleg, a na couchu nie miałeś / miałaś szczęścia, możesz też szukać na :





O Hospitalityclub słyszałam jeszcze na długo przed Couchsurfingiem. Tak na prawdę to była to pierwsza strona o tej tematyce, jaką odkryłam. Nigdy jej nie wypróbowałam, ale słyszałam raczej pochlebne opinie. Jeden z moich przelotnych couchsurfowych znajomych, za pośrednictwem tej strony gościł u siebie samą Kingę Choszcz.

Powodzenia w szukaniu noclegów !

czwartek, 19 stycznia 2012

Co ma program au-pair do spalonego obiadu ?

     Dzisiaj postanowiłam zrobić coś mega pożytecznego dla ludzkości. Zacznę od tego, że przyszło mi na myśl, iż panny au-pairki i panicze au-pairowie, zwykle za cel podróży wybierają kraje europejskie bądź Amerykę. Czasem ktoś się wybierze do Kanady, a za ogromną ekstrawagancję uchodzi Australia.
Czy jest to kwestia tego, że kraje te są 'bezpieczne' i można tam trochę zarobić? A może zwyczajne trudno jest znaleźć wiarygodne oferty i organizacje , które zajmują się wysyłaniem młodych ludzi do np. Azji ? I przede wszystkim : Co ma do tego mój spalony obiad ?

          Już śpieszę z wyjaśnieniem. Dziś postanowiłam , że 'wyłowie' z tego wielkiego internetowego oceanu jakieś ciekawe oferty. Oczywiście naiwnie sądziłam, że czas , który będę musiała na to poświęcić to jakieś 45 minut góra. Taaa.. myślałam , że potrafię pracować tak wydajnie . Nastawiłam zatem obiad i poszłam szperać w necie.  Szukałam , szukałam. Straciłam rachubę czasu. Z au-pairkowo -netowego transu wyciągnął mnie dopiero dziwny zapach spalenizny... Shit...
Żebym jeszcze mogła powiedzieć, że znalazłam mnóstwo zajebistych stron i agencji... Niestety ... Ofert było jak na lekarstwo. Coś jednak znalazłam i teraz dzielę się tym co wiem :

Po pierwsze . Jak grzyby po deszczu mnożą się pośrednicy "Au-pair in China ". Wiedziałam o tym w sumie już wcześniej , ale nie widziałam , że tego się tyle 'narobiło'. Najbardziej wiarygodnie wyglądała mi ta strona:


Kolejną ciekawą ofertą wyszperaną dziś była propozycja w Turcji. Kraj jest to piękny . Wyjazd tam to dobry pomysł... zwłaszcza na wakacje. Można wyjechać na 3 miesiące ... Dla mnie bomba. A to link do tej bomby :


Trafiłam też na propozycję wyjazdu do Japonii. Wiem ... do radioaktywnej Japonii teraz nikt nie chce jechać. Ale ,że w życiu różnie bywa , to linka daję. To jest chyba głównie amerykańska agencja, ale podany został tam też numer dla osób zza granicy, więc zakładam , że przyjmują aplikację od wszystkich.


Kolejna zdobycz to izraelska strona, na której można znaleźć pozycje 'live-in'. Niestety skorzystają tylko osoby , które znają hebrajski. Być może jest to idealna propozycja , dla tych którzy chcieliby szlifować ten język za granicą. Lookinijcie... 'Intro' po angielsku... Reszta w 'szlaczkach':


To tyle. Oczywiście warto zawsze sprawdzać międzynarodowe, znane strony typu GreatAu-pair. Wszystkie te strony posiadają wyszukiwarki pozwalające na wyszukiwanie rodzin w zależności od 'lokacji'. Pamiętam, że parę razy trafiłam na ogłoszenia par np. amerykańskich rezydujących w Indiach i takie tam.

Mam nadzieję, że dzisiejszy post się przyda i że w przyszłości znajdę więcej przydatnych informacji. 
Kiss




poniedziałek, 16 stycznia 2012

Spodobało mi się.

            Nie żeby jakiś narcyzm wkradł się w moje życie, ale uważam , że wczorajszy post był dosyć ciekawy. Po jego wyprodukowaniu poczułam jakiś przypływ energii i w ogóle stwierdziłam , że jak najszybciej muszę jechać do Londynu, bo tam różnych ciekawych 'nieeuropejskich' budowli  jest od cholery. 
Ponieważ 'indyjsko-angielski' klimat tak dobrze na mnie działa, postanowiłam dziś jeszcze pociągnąć ten temat.
Dziś proponuję Wam wycieczkę do świątyni sikhów w  Gravesend. Pełna nazwa tego przybytku to : Shri Guru Nanak Darbar Gurudwara. 
Dojazd do Gravesend jest o wiele łatwiejszy, niż zapamiętanie powyższej nazwy.  Do miasteczka tego bardzo często kursują pociągi z Londynu ( stacje : London Bridge lub London Charing Cross).
Spójrzcie na zdjęcia i sami oceńcie czy warto się tam pofatygować :




Zdjęcia wykonane przez Agi :) Dziękuję za darowiznę :P
Jeżeli pokochaliście to miejsce bez reszty, może zechcecie też zajrzeć na 'sikhowską' stronę internetową. Jest ładna, kolorowa, z muzyką , galerią , informacjami o wydarzeniach i generalnie wszystkim niezbędnym.  

niedziela, 15 stycznia 2012

Anglia angielska , nieangielska Anglia.

       Wybrałam się wczoraj do Brighton. Tak sobie- bo było wolne. W tym miejscu na nowo uświadomiłam sobie, dlaczego przeprowadziłam się do Anglii. No dobrze- zrobiłam to z powodów finansowych przede wszystkim. Jakoś przecież trzeba zarabiać na te drogie bilety do Meksyku ( już kopiony !). Niemniej nie było to jedynym powodem. Drugim, równie ważnym - było moje uwielbienie dla multikultury.
Wielka Brytania - dawne mocarstwo kolonialne , charakteryzuje się obecnie niesamowitą różnorodnością etniczną. Mówiąc szczerze, kiedy ja myślę o Anglii , nigdy do głowy nie przychodzi mi herbatka pita o 5pm . "Moja Anglia" to kolorowa ubrani  ludzie, świątynie hinduskie, orientalne restauracje, które są równie powszechne jak 'fish and chips". Tak ! Dlatego właśnie tu mieszkam !

Dla wszystkich tych , którzy mieszkają w UK, bądź dla takich którzy pragną tu przybyć jako turyści,  postanowiłam przygotować mały przewodnik po 'nieangielskiej Anglii'. Tutaj na Wyspach naprawdę można czasem poczuć się jak w bollywoodzkiej bajce :)

Pierwszy przystanek- Brighton .

Przepiękny Royal Pavilion oryginalnie był rezydencją królewską , dziś jednak przekształcony został w muzeum. Budynek ma formę pałacu zaprojektowanego w tzw. stylu indosaraceńskim, co stanowi pewien ewenement dla budowli postawionej na Starym Kontynencie.  
To angielskie ' Tadż Mahal' znajduje się nieopodal plaży i słynnego molo- znajdziecie zatem bez problemu.


Niestety wczoraj nie udało mi się zrobić żadnych porządnych zdjęć, bo okazało się , że władze miasta zafundowały obywatelom cudowne lodowisko. Lokalizacja - centralnie przed pałacem :/ Prawdopodobnie więc- jeśli chcecie zobaczyć ten budynek w pełnej krasie- wybierzcie się do Brighton w miesiącach innych niż zimowe.

Kilka moich zdjęć :






I jedno skradzione z neta ( abyście mogli zobaczyć budynek w pełnej chwale)  :

Źródło

środa, 11 stycznia 2012

Pierwszy wyjazd a znajomość języka.

             Wiele młodych osób marzących o wyjeździe zagranicznym , przeżywa niepewności związane z poziomem ich języka. Ja również przez to przechodziłam . To co teraz napiszę jest oczywiście czysto subiektywne i różni "amerykańscy badacze" mogę się z tym nie zgodzić. Zacznę może od kwestii pozytywnej, a potem przejdę do części bardziej dołującej. Sorry, jeżeli ktoś wolałby na odwrót.
Po pierwsze ustalmy ....Pierwszy wyjazd = nieskomplikowana praca. Na ogół. Pomijam lekarzy i innych mega specjalistów , którzy oczywiście też wyjeżdżają. Ale tacy pewnie nie zaglądają na mego skromnego bloga. Weźmy więc zatem taką au-pairkę , która ma się opiekować dziećmi. Jak to naprawdę jest z tymi wymogami językowymi w takim przypadku ?
Jak zawsze obowiązuje zasada- im więcej tym lepiej. Lepsza znajomość  język pozwali uniknąć wielu stresów i poczucia kompromitacji. Niemniej jednak... ja uważam , że nawet osoba na poziomie początkowym sobie poradzi. 
Żeby nie było, że wstawiam tu jakieś nadmiernie optymistyczne dyrdymały, powołam się na nazwisko : Jean-Paul Nerrière. W sumie to nic zupełnie o nim wiem poza tym, że stworzył on język zwany GLOBISH. Sam twórca przyznaje , że 'globish' to właściwie nawet nie  jest język. Jest to raczej narzędzie, a dokładnie uniwersalny środek międzynarodowej komunikacji. Koncepcja zrobiła się w czasie podróży biznesowych i zakłada, że do komunikacji ( NIE ROZMOWY) wystarczy znajomość podstawowych form gramatycznych , oraz słownika liczącego zaledwie 1500 słów.
Globish ( czyli global English) to temat rzeka. Jeżeli ktoś uważa temat za godny zglebienia, odsyłam do następujących stron :

http://jezyki.eurostudent.pl/poradnik.php?ns=allnws&nwsid=23
http://www.presseurop.eu/pl/content/article/224041-angielski-umarl-niech-zyje-globish

A oto słownik 'globishowy':
http://www.jpn-globish.com/file/1500motsGlobish.pdf

To tyle ode mnie o tym 'narzędziu'. Zmierzam do tego, że ludzie, którzy wahają się czy poradzą sobie za granicą ze sowim 'kiepskim językiem' , powinni podejść do tego zagadnienia w miarę optymistycznie. Jeżeli dana osoba jest młoda , przeciętnie zdolna ( nie trzeba nic ponad to) i chętna do dalszej nauki, bez problemu poradzi sobie na początku z ograniczonym słownikiem i marną gramatyką.
Żeby jednak post dzisiejszy nie był nadto 'różowy' i nierozważnie pozytywny trzeba też wspomnieć o pewnych niuansach . 
Po pierwsze : od komunikacji do konwersacji naprawdę daleka jest droga! Mimo, że z takim poziomem języka można 'dać sobie radę',  to trzeba spodziewać się , że przez pierwsze miesiące będzie się czuło za granicą nieswojo. Bardzo ograniczy to możliwości budowania życia towarzyskiego, co w efekcie okaże się raczej dołujące. Załatwianie prostych formalności może w takim wypadku też łączyć się z jakimś stresem. Niemniej jednak podkreślam ...że i ten trudny czas minie :) Wcześniej czy później język się poprawia i wtedy czuje się dumę i zadowolenie .

Więc namawiam : nawet jeśli nie jesteście pewni swoich umiejętności - rzućcie się na głęboką wodę. Ja wierzę, że człowiek ma naturalny dar pływania ....




niedziela, 8 stycznia 2012

Jestem miła i reklamuję za darmo.

                Ostatnio postanowiłam , że kończę z nadgodzinami. Coś mi się porobiło i od wielu, wielu tygodni pracowałam bez wytchnienia , a tym samym stałam się osobą, którą nigdy być nie chciałam. Ale teraz finito! Z racji tego wyluzowania mam teraz więcej czasu do marnotrawienia. Hasam sobie zatem beztrosko po stronach internetowych i raz po raz trafiam na jakąś rewelacje, która potencjalnie może odmienić moje życie. 
             Trafiłam też ma pewną dosyć ciekawą informację o kwaterach w Tbilisi. Nie wiem czy ktoś jeszcze pamięta, ale jakiś czas temu ( raczej dawno, niż niedawno) pisałam o mojej podróży do Gruzji. Ponieważ w czasie tej wyprawy byłam "prowadzona za rączkę" przez moją przyjaciółkę, żadnych praktycznych rad związanych z tym tematem nie zamieściłam. No to teraz wprowadzam małą poprawkę.
Zamieszczam dziś dane kontaktowe do dwóch hosteli w Tbilisi. Powodem, dla których nagle zachciało mi się o nich pisać jest fakt, że są prowadzone przez Polaków :) 

Pierwszy z nich to hostel o pięknej nazwie Why Not ?  Oto dane kontaktowe dla osób zainteresowanych: 

Strona internetowa :
http://whynothostels.com/

Profil na stronie  hostelworld :
http://www.hostelworld.com/hosteldetails.php/Why-Not-Tbilisi-Legend-Hostel/Tbilisi/50248

Albo e-mail
whynotgeorgia@gmail.com

Drugi hostel zwie się Hostel Opera.
 
Wszelkie informacje osiągalne są poniższym adresem :
hostel@kaukaz.pl

Dostępny jest też numer telefonu :
+9955 748-86-52



Więcej szczegółów o tej miejscówce można znaleźć na wielbionych przeze mnie portalu kaukaskim .

Pewnie nie posiadam takiej mocy sprawczej i nie jestem osobą na tyle wpływową, aby nakłonić kogokolwiek do wyjazdu gdziekolwiek. Ale przynajmniej na własnym blogu mogę sobie wygłaszać moje opinie. Powtórzę się zatem : Gruzja to raj na ziemi i Ty, który to czytasz powinieneś się tam udać !

czwartek, 5 stycznia 2012

Małe kulinarne oszustwa. Część 2

Hej :) 
Kto odwiedził bloga wczoraj, ten wie, że  dzisiejszy wpis to kontynuacja małej kulinarnej rozprawki, traktującej o rodzimych substytutach kuchni orientalnej.

No to lecimy : 

Wino ryżowe, Sake - z powodzeniem można zamienić na wytrawne sherry. Ja uwielbiam potrawy zawierające sake, ale zapach czystego wina ryżowego jest dla mnie mało przyjemny. Tak więc mimo, że  nie konsumuję tego specyfiku w wersji 'czystej', to naprawdę polecam jako przyprawę w kuchni. 

Źródło

Agar-agar- pod tą dziwaczną nazwą kryje się, używana w kuchni azjatyckiej  substancja żelująca. Dlatego też testując nowy przepis , spokojnie możesz użyć zwykłej żelatyny. 

Bok choy- tego warzywa to raczej w Polsce łatwo nie dostaniecie. Jego zamiennik - seler naciowy- również nie jest ulubionym i często kupowanym warzywem w Polsce , niemniej - da się go złowić w polskich marketach.
Tak wygląda bok choy. Nic super oryginalnego , jak widzicie...
Kolendra- brzmi pewnie znajomo, ale ja zawsze miałam kłopoty z kupieniem jej w Polsce w moim małym miasteczku. Ponieważ kolendra to w sumie taka zielona pietrucha- zastępowałam ją pietruszką. Nie będę jednak oszukiwać, że smak jest identyczny. Niemniej - do dekoracji - ujdzie. Dla uzyskania lepszego efektu , można dodać soku z cytryny.

Mleko kokosowe - można w Polsce łatwo kupić, ale nie jest to jeden z tych artykułów który zawsze mamy w szafce kuchennej na podorędziu. Więc jeżeli najdzie Cię ochota na oryginalne danie, a nie chce Ci się dybać do sklepu - zmiksuj zwykłe mleko z wiórkami kokosowymi. Do gotowania się nada.


Galangal- brzmi dziwnie obco. Jest to roślina z rodziny imbirowatych. Wygląda nawet jak zwykły imbir. Czyli już wiesz jak uzyskać efekt 'galangalowy'. 
Galangal
Trawa cytrynowa - w przeszłości kupowałam suszoną trawę cytrynową , bo o świeżej mogłam tylko pomarzyć. Faktycznie, jedzenie ładnie pachniało, ale smak tej przyprawy był niewyczuwalny. Dlatego bardziej polecam użycie zwykłej skórki z cytryny. 

Olej sezamowy- intuicja pewnie podpowiada wam , żeby użyć zwykłego sezamu . I słusznie. Dosyp łyżeczkę nasion do gorącego oleju i poczekaj aż przejdzie aromatem. Następnie wyciągnij sezam. 

Tahini- czyli kolejna kulinarna pochodna sezamu. Z pastą tą zetkniecie się np. jeśli przyjdzie wam do głowy zrobienie humusu. Nie macie tahini- użyjcie zwykłego sezamu. W prawdzie potem będziecie musieli miksować ten humus przez pół dnia nim uzyskacie gładką konsystencję, ale w smaku będzie bardzo dobre :P

Karczochy - podobno ( nie wiem, nie próbowałam ) można zastąpić młodą cukinią. 

Mirin - słodka płynna przyprawa o zawartości alkoholu 14%. Już po opisie można wywnioskować , że podobny efekt można uzyskać poprzez dodanie białego słodkiego wina. 

Ocet z wina ryżowego- z braku laku , użyj octu winnego.


środa, 4 stycznia 2012

Małe kulinarne oszustwa. Część 1.

Kiedyś tam w odległej przeszłości zachęcałam Was do tego, żeby próbować potraw z różnych stron naszego globu.  Wtedy to,  nawet jeżeli nie możecie sobie pozwolić na fizyczne przemieszczanie się po świecie, przynajmniej wasze żołądki poczują się jak na wakacjach. Pamiętam dobrze jaka sama wpieprzałam samosy przez okres studiów marząc o tym, że pewnego dnia pojadę do Indii. Pamiętam też niestety dobrze , że w Polsce dostęp do przypraw orientalnych raczej swym bogactwem nie porażał. Straszne było też to, że kiedy wertowałam strony internetowe z przepisami, nieustannie trafiałam na jakieś dziwne kulinarne mity. Na przykład taki, że cumin to dokładnie to samo co kminek . I w ogóle pojawiały się głosy, że po cholerę autor przepisu się na takiego światowego niepotrzebnie robi i pisze 'cumin' zamiast 'kminek'.Niestety 'kmin indyjski' ( czyli ten nieszczęsny cumin) smakowo o nasz 'polski kminek' nawet się nie ociera.  Cóż...niektóre przyprawy może i wyglądają podobnie, ale smakują zupełnie inaczej . Tak więc uwaga na wizualne pułapki . Na szczęście prawdą jest , że niektóre trudno dostępne produkty można zastąpić bardziej 'swojskimi' odpowiednikami. Dla wszystkich podróżników przygotowanych na podbój nowych terytoriów smakowych , przygotowałam małą ściągę .


Dziś część pierwsza :

Cukier trzcinowy- spokojnie można zastąpić brązowym cukrem.

Toor Dhal, Urad Dhal, Mung Dhal- zastąp czerwoną soczewicą. Jednak 'mung dhal' czyli fasolkę mung prawdopodobnie znajdziesz w polskich supermarketach nawet w małych miastach. Przynajmniej mnie się udawało.
Źródło

Mąka Atta ( używana do robienia chleba chapati). Nie ma nic pyszniejszego niż domowe chapati. Wiele jednak niecenzuralnych słów padło z moich ust, nim nauczyłam się je produkować z mąki dostępnej w Polsce. A sekret jest prosty : mąkę razową zmieszaj ze zwyczajną mąką pszenną w proporcji 1:1. 


Skrobia kukurydziana- nigdy jej nie kupiłam. Jej funkcja w gotowaniu sprowadza się głównie do zagęszczania jedzenia , więc ja zagęszczam zwykłą pszenną ,tyle że w troszkę większej proporcji.


Sos ostrygowy- zamień na sos sojowy. Wybierz jednak taki, który jest możliwie jak najbardziej gęsty. Sos ostrygowy jest też bardziej słony w smaku, dlatego możesz dodać kilka kropel naszej starej dobrej niezawodnej Maggi.
Sos ostrygowy
 
Podobno pędy bambusa można zastąpić kapustą białą. Słyszałam to kilka razy. Pewnie chodzi tu o 'chrupkość' i może faktycznie pod tym względem jakoś te dwa składniki można uznać za nieco podobne. Co do smaku jednak- to nie bardzo. Ja nie lubię bambusowych pędów i uciekam na ich widok. To ciężka przypadłość, bo są one ogólnie dostępne. A zatem nie ma co kombinować z zamiennikami. 


Tajski sos rybny 'Nam Pla', od biedy może ustąpić miejsca mieszance sosu sojowego i cytryny.

To tyle na dziś. Dokończę jutro. Pa :*

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Tylko tubylec prawdę ci powie

Witajcie moi drodzy blogowi podglądacze :) Mam nadzieję, że macie mnóstwo planów podróżniczych na ten nasz nowy roczek 2012. Ktoś planuje jakąś podróż do jakiejś wielkiej stolicy europejskiej ? Tak ?? No to mam bardzo przydatną stronę do pokazania :)
        Zacznę od wstępu. Nie muszę chyba tłumaczyć, że jeżeli wybieramy się do nowego miejsca , jednym z elementów naszych przygotowań jest zgromadzenie wiedzy na temat tego, gdzie jeść za rozsądną cenę, jaką galerię odwiedzić , do jakiego klubu pójść itd.  Ja lubię dostawać takie informacje z pierwszej ręki, od mieszkańców danego miejsca. Do niedawna wiedzę tą czerpałam z couchsurfingu. Jest to bardzo dobra opcja i oczywiście ją polecam. Taki 'couchsurfingowy' wywiad jednak wymaga jakiegoś tam  zaangażowania czasowego.  Jeżeli jednak cierpisz na jego brak, lub gnębią Cię inne cywilizacyjne plagi, mam dla Ciebie pewne alternatywne rozwiązanie. 

http://www.spottedbylocals.com/


Jak wynika z nazwy- strona ta traktuje o miejscach i zdarzeniach ' wypatrzonych przez autochtonów". Inicjatorami przedsięwzięcia jest 2 podróżników z Amsterdamu. Wyszli oni do ludzi z projektem, umożliwiającym nam wszystkim  zbliżenie się do autentycznej ( głównie) nowoczesnej kultury i życia mieszkańców największych europejskich miast. Dzisiaj nikt już nie chce 'cepeliady' z nudnych z przewodników ! Dzisiaj podróżnik chce naprawdę poczuć atmosferę i choć na chwilę wcisnąć się w krwiobieg nieznanego mu  miasta.
No to może jeszcze coś o stronie.  'Spottedbylocals"  tworzone jest przez blogerów z całej Europy. Ich wypowiedzi mają charakter subiektywny , a tematyka oczywiście związana jest z ich ulubionymi miejscami ( knajpy, muzea itd) w ich rodzimych miastach. Do opisów dołączona zawsze jest mapa , umożliwiająca zlokalizowanie miejsca danego eventu, a także ceny (chociaż to akurat nie zawsze) .
Poza tym na stronie dostępne są ciekawe artykuły o europejskich miastach, lokalnym transporcie, sztuce, miejskich trendach i niemal o wszystkim co chcielibyście wiedzieć :)
Pozostaje mieć tylko nadzieję, że projekt ten rozwinie się i obejmie cały nasz glob !! A może podobna strona, o zasięgu światowym już istnieje , tylko ja nic o tym nie wiem ? Może ktoś podpowie ?
Pozdrawiam :*

niedziela, 1 stycznia 2012

Aaaa. Przypomniało mi się.

Coś mnie dziś znowu wzięło na Jordanie. Wiem, że temat był zamknięty, ale przyszło mi do głowy , że wrzucę tu jeszcze dwa filmy. W podróży filmów raczej nie robię zbyt wiele. Wolę zdjęcia. Z punktu widzenia blogowego , filmy zdają się być jednak materiałem bardzo interesującym, bo dostarczają  więcej informacji niż fotografie. Zwłaszcza pierwszy materiał jest dosyć interesujący i  dobrze oddaje atmosferę panującą na ammańskim targu , o którym wspomniałam niegdyś na moim blogu. 
Drugi film to wspomnienie z Wadi Rum. 
Tak. To dobry pomysł. W przyszłości zadbam o to, żeby dostarczyć Wam więcej wrażeń audio-wizualnych :)