Dane Kontaktowe

Zapraszam wszystkich zainteresowanych do dzielenia się swoimi spostrzeżeniami, uwagami i doświadczeniem.
Czekam także na Waszą pomoc przy tworzeniu tego bloga.
Jeżeli posiadacie jakieś ciekawe sugestie, przemyślenia albo informacje związane z poruszaną przeze mnie tematyką - proszę, podzielcie się nimi ze mną. Chętnie o tym napiszę.

Dane kontaktowe :

gobarakago@gmail.com



sobota, 29 grudnia 2012

Turystyczni spryciarze

        Wszyscy kochamy tanie bilety lotnicze. Przewoźnicy natomiast kochają nas. Naciągać. Dobrze znamy ten scenariusz: Wydaje się nam , że znaleźliśmy tani lot, ale po doliczeniu wszystkich podatków i opłat, okazuje się , że chyba jednak nas nie stać.... Najbardziej po kieszeni zawsze uderza opłata za bagaż. Niektórzy operatorzy są tak cwani, że wprowadzą podwyższone taryfy za tę usługę w miesiącach letnich. Czyli wtedy kiedy mamy urlopy... 
Na szczęście na wszystko jest recepta, i tym razem również istnieje rozwiązanie. Zamiast płacić za walizkę, lepiej przewieźć rzeczy ... na sobie. Pomoże nam w tym specjalnie zaprojektowane odzienie :

Jaktogo ( tak nazywa się ten produkt) to niepozorne ubranie, które za sprawą wielu wewnętrznych kieszeni , pozwala na przeniesienie na sobie sporej ilości przedmiotów. Jest to bardzo dobre rozwiązanie dla tych, którzy latają często na krótsze urlopy. W tym przypadku bagaż podręczny + specjalna kurtka powinny wystarczyć i można zrezygnować z opłat za walizkę. 
Nie warto jednak zawracać sobie głowy, jeżeli planujemy skorzystać z tego ubrania jeden czy dwa razy. Kosztuje to stosunkowo dużo ( jakieś 80 euro) , a więc naprawdę warto przemyśleć ile będzie się z tego korzystało. 
Dla zainteresowanych , oczywiście - podaję linka : http://www.jaktogo.com/ 
Na owej stronie można dowiedzieć się szczegółów oraz dokonać zakupu produktu.

środa, 26 grudnia 2012

Najlepsza dieta na świecie ?

Mówiąc o bogactwie kulturowym Meksyku, nie można nie napomknąć o miejscowej kuchni. Meksykańskie potrawy zdobyły sobie opinię jednych z najlepszych na świecie. Ponieważ jestem jednostką empatyczną, postanowiłam ruszyć ten temat właśnie dziś. Liczę na to, że jesteście przejedzeni po świętach i te wszystkie 'straganowe' foty , które mam zamiar zaprezentować, w ogóle Was nie ruszą. O tym , że wegetarianin w Meksyku da sobie radę ( o ile ma dostęp do kuchni)  już pisałam. O tym , że mięsożerca w Meksyku poczuje się jak w raju- chyba pisać nie muszę.
O tym , że tamtejsze jedzenie może niestety podziałać źle na żołądek, wspomnieć jednak trzeba. Mimo ostrożności , przez całe 6 tygodni ( również w Gwatemali i Belize) zdarzały się epizody biegunowe. W połączeniu z trochę większym wysiłkiem fizycznym , niż to co mam co dzień- ubyło mnie 5 kilo. Ale tutaj akurat nie ma co narzekać. Tak więc dziewczęta- morał jest jeden :
Backpacking= najlepsza dieta na świecie :)

Gigantyczne awokado



Oczywiście chodzenie do knajp, jest idealną sposobnością ,aby podglądać życie codzienne mieszkańców :)


W drodze na targ







Tak się robi tortille :)

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Najweselszych !

Kochani !
Wiem, że w dni takie jak dziś każdy jest zajęty. Może jednak się zdarzy tak, że w przerwie między gotowaniem barszczu a pakowaniem prezentów, ktoś zajrzy tu na bloga. 
Mam nadzieję, że czujecie już radosną świąteczną atmosferę i że to bożonarodzeniowe szczęście nie opuści Was przez najbliższe dni.
Chciałam Wam wszystkim życzyć wszystkiego co najlepsze :) Przede wszystkim dużo miłości i pozytywnej energii. Niech świąteczna gwiazdka przyniesie Wam mnóstwo ciekawych pomysłów i jeszcze więcej sił na ich realizację . Niech nadchodzące dni i cały przyszły rok obfitują w intensywne ( i wyłącznie dobre) doznania.
Tego życzę Wam ja, autorka bloga GoBarakaGo 



piątek, 21 grudnia 2012

Post na koniec świata

        Jak zapewne wiecie z mediów i innych źródeł - mamy dzisiaj datę bardzo wyjątkową. Apokalipsa wprawdzie jeszcze się nie wydarzyła, ale...dzień się jeszcze nie skończył :P Mi tam wszystko jedno co się stanie. Mam kaca takich rozmiarów, że cokolwiek się wydarzy - i tak nie zauważę, ani nie poczuję. 
Ponieważ wszystkie te apokaliptyczne , posępne proroctwa powiązane są z cywilizacją Majów, nie pozostaje mi nic innego, jak wstawić dziś foty z Chichen Itza. 
     Jak wielu z was wiadomo, to prekolumbijskie miasto( a raczej jego ruiny) , znajduje się obecnie na liście Siedmiu Cudów Świata. Co do 'cudownej siódemki' , mam coraz więcej wątpliwości. O ile jordańska Petra naprawdę miażdży pięknem, o tyle Chichen Itza jest co najwyżej przeciętne. Opinie moją podziela większość ludzi, którzy tam byli. Nie mniej jednak nie jest źle. Jak się już jest na Jukatanie, nie ma powodów aby tam nie zajrzeć. 
Popatrzycie na zdjęcia i sami oceńcie:   









 Oczywiście handlarzy pamiątek jest tam więcej niż kamieni składających  się na piramidę Kukulkana :



niedziela, 16 grudnia 2012

Meksyk - raj dla podróżników

Kiedy oznajmiłam mojej rodzicielce , że wybieram się do Meksyku , usłyszałam krótkie , ale wiele znaczące: "O Jezu. Aleś sobie wybrała". Potem przez kolejne miesiące mama drążyła ten temat i opowiadała o tym, z jaką hołotą kojarzy jej się ten kraj. Można by ją oczywiście oskarżyć o myślenie stereotypowe,  ale prawda jest taka, że jej postawa była niczym więcej, jak przykładem zbiorowych przekonań na temat tego odległego zakątka świata.
W praktyce jednak kraj 'groźnych karteli narkotykowych' jest  rajem dla podróżników. Moje kolejne posty będą próbą udowodnienia tej tezy.
Dzisiaj zacznę od pochwały bazy noclegowej. 
    Ceny hosteli w Meksyku nie są wygórowane. Ja- jak zwykle szukałam tych najtańszych. Za niewielką kwotę , dostaje się w miarę dobry standard. Najlepsze było to, że hostele w których miałam przyjemność nocować , miały zwykle bardzo  ciekawy klimat. Fajne dekoracje, malowidła, graffiti, hamaki :) Małe rzeczy a cieszą. Równie istotny i zachwycający był fakt, że turyście  w każdym  hostelu na Jukatanie mają dostęp do kuchni. Zawsze podkreślam, jak bardzo istotne jest to  dla mnie. Po pierwsze, będąc wegetarianką w kraju takim jak Meksyk czułam się, mówiąc delikatnie- 'lekko zagubiona'. Gotowanie sobie obiadków odpowiadającym moim prywatnym potrzebom , znacząco ułatwiło mi życie. Poza względami światopoglądowymi, pichcenie samemu, wyraźnie obniża koszty podróży. Bogactwo jedzenia dostępnego na meksykańskich straganach może człowiekowi rozsadzić czaszkę. Za lokalne produkty płaci się grosiki , i nie ma w tym żadnej przesady, że w można się tam najeść do syta za 30 pesos na dzień ( jakieś 7 złotych) . Oczywiście można też stołować się w knajpkach typu "cocina economica'. Te tanie jadłodajnie serwują doskonałe, lokalne potrawy za niewielkie pieniądze ( zwykle nie płaciłam więcej niż 50 pesos za obiad).
Odnośnie noclegowni tak naprawdę można mieć jedno tylko zastrzeżenie. Bardzo często zdarzało się, że osoby pracujące na recepcji , w ogóle nie mówiły po angielsku. Oczywiście jadąc w tą część świata, trzeba być przygotowanym na to, że trzeba znać podstawy hiszpańskiego. Inaczej nie kupi się biletu ani jedzenia. Chciałoby się jednak wierzyć, że w hostelach i/lub hotelach możliwe będzie zasięgnięcie jakiś informacji dodatkowych w języku angielskim. Niestety- na to się nie należy nastawiać. 
Nie ma jednak co  wybrzydzać. Popatrzcie sobie na kolejne fotki  z Valladolid. 
Pozdrawiam 


Obściskujące się pary to nieodłączny element krajobrazu. O tym, że Meksykanie są kochliwym narodem, wiemy z resztą  doskonale z telenoweli :P







Zgodnie z tym co napisałam wcześniej, hostele w Meksyku są bardzo klimatyczne. Fakt, że np. umywalki są umieszczone gdzieś na  zewnątrz budynku , nie stwarza żadnego dyskomfortu, a raczej daje bardzo oryginalny efekt.


Przykład 'dekoracji' hotelowej


Tortille nadziewane pastą z jajek + zielono- pomidorowy sos. Skromne  ale smaczne.

czwartek, 13 grudnia 2012

Obudzić się w Afganistanie ...

          Nie bardzo lubię czytać. Być może źle to świadczy o mnie, jako o człowieku. Utarło się przekonanie, że ludzie lubiący książki to urodzeni intelektualiści , a ci co za drukiem nie przepadają, to banda ignorantów.
Moje małe przygody z czytelnictwem zaczęłam dopiero w Anglii. Miało mi to pomóc w łykaniu  nowych słówek. Mimo tego postępu, rzadko trafiam na lekturę która wciąga mnie całkowicie.  
Jednym z nielicznych wyjątków jest książka " Tysiąc wspaniałych słońc". Ta fenomenalna opowieść o losie dwóch kobiet , to jednocześnie niezwykle ciekawa lekcja historii. Zobrazowane w tej książce wydarzenia polityczne w  Afganistanie, stanowią bezlitosny żywioł kształtujący żywot bohaterów.
W historię tę wchodzi się całym umysłem. Osoby o dobrej wyobraźni, niemal fizycznie przeniosą się do  Afganistanu- kraju gdzie piękno miesza się ze śmiercią a niewyobrażalny ból z nadzieją.
"Tysiąc wspaniałych słońc" na długo  pozostaje w pamięci i zmusza do refleksji. Ja miałam swoje prywatne- bardzo dziwne przemyślenia.  Przypomniało  mi się , jak w 2001 talibowie zburzyli posągi Buddy w mieście Bamian. Ten symboliczny akt ludzkiej bezmyślności i chorego fanatyzmu doprowadził mnie wtedy do łez. Po przeczytaniu tej książki jednak, poczułam rodzaj ...wstydu. Wstydziłam się tego , że płakałam  nad rzeźbami wykutymi w kamieniu , podczas gdy prawdziwe dramaty rozgrywały ( i rozgrywają  ) się pod dachami ludzkich domostw. 



poniedziałek, 10 grudnia 2012

Plany noworoczne

       Rok 2012 kończy się pomalutku. Jeszcze tylko święta, armagedon i już trzeba będzie kupić nowy kalendarz. Myślę, że można już zacząć tworzyć noworoczne postanowienia oraz plany. Tzn. Wy możecie, ponieważ ja z racji dziur budżetowych po ostatnich wakacjach, mogę sobie najwyżej zaplanować nadgodziny w pracy.
Jak już planować , to odważnie. Spektakularnie ! Oto mała propozycja :


Dla osób spragnionych zmian absolutnych i skrajnych,  Chiny są z pewnością bardzo atrakcyjnym krajem. 
Dlaczego wyjazd z "Dragoncharm" wydaje sie taki interesujący ? Głownie za sprawą ciekawej, różnorodnej oferty. W programie można wziąć udział jako nauczyciel języka angielskiego ( niestety wówczas trzeba mieć odpowiednie kwalifikacje), ale również jako zwykła au-pairka.
Bardzo fajna wydaje się też opcja "The language Partner program". Jest to dobre rozwiązanie dla tych , którzy wolą uczyć dzieci, aniżeli je niańczyć. To taka au-pairka, której zajęciem głównym jest pomoc w nauce języka obcego. Praca wydaje się fajna. Jest to zatem oferta dla tych, którzy angielski mają opanowany na dobrym poziomie. Ale  takich ludzi wszak nie brakuje.
Przejrzyjcie tę stronkę i zastanówcie się, co chcielibyście robić w przyszłym roku.

ps.
W tym miejscu chciałam też zaapelować do wszystkich: Jeżeli znacie jakiś ciekawy program wymiany kulturowej, albo macie jakiś ciekawy koncept na to jak znaleźć fajną pracę gdzieś za granicą- napiszcie do mnie. Będę mogła to wtedy puścić to w obieg na moim blogasku. Dzielmy się wiedzą i inspirujmy się nawzajem. W ten sposób wzbogacimy życie swoje i innych :) Pozdrawiam 

( Mój e-mail : gobarakago@gmail.com)

piątek, 7 grudnia 2012

Złe dobrego początki

Moja podróż zaczęła się fatalnie. I wcale nie dlatego, że w momencie lądowania w Mexico City stuknęła mi trzydziestka. Problemem okazała się słaba organizacja na lotnisku, której skutkiem był fakt, że nie zdążyłam na mój lot do Cancun. Jak stara zasada nakazuje- "fiesta siesta y manana". Nikt się  z niczym nie śpieszył i zanim zdążyłam dojść do odprawy , okazało się, że i tak jest już za późno i nie wpuszczą mnie do samolotu. Frustrację moją pogłębiły zapewnienia, że nikt mi zrefundować biletu nie może, bo mój samolot z Londynu defacto się nie spóźnił !! I tak oto uprzejmy personel , zostawił mnie na całą noc, tak abym mogła sobie pomyśleć pewne sprawy. A myślałam intensywne. Głównie nad tym jak będzie przebiegała moja podróż, kiedy lwią część mojego budżetu przeznaczę na nowy bilet. Oraz nad tym jak będą wyglądać najbliższe tygodnie mojego życia, skoro nawet na lotnisku ( w miejscu- gdzie moim zdaniem - powinny obowiązywać jakieś międzynarodowe standardy odnośnie poziomu organizacji) panuje taki syf. Pewnie pogrążyłabym się w skrajnej rozpaczy, gdyby z pomocą nie przyszedł miły Kolumbijczyk i cudownie pomocna Amerykanka ( pochodzenia meksykańskiego). Dzięki ich wsparciu dotrwałam do świtu i o 6 rano, ruszyłam na ostateczne stracie z przedstawicielami linii Aeromexico . Strategia była prosta. Postanowiłam wyciągnąć ten cholerny bilet za darmo, a moim narzędziem walki miała być moja strudzona, wzbudzająca litość twarz. Ponieważ nie spałam od jakiś 30 godzin, przyjęta przeze mnie taktyka, okazała się pełnym sukcesem !! Już o 8 z kawałkiem siedziałam w samolocie do Cancun. Za nowy bilet nie zapłaciłam ani centa.
Morał z tej bajki jest taki : Podróże czasem są stresujące , ale nie warto się tym przejmować , bo koniec końców wszystko kończy się dobrze. 
W części artystycznej dzisiejszej notki będą oczywiście zdjęcia. Ale nie z Cancun. Tam spędziłam tylko jedną noc , aby się przespać. Ciekawie tam nie było, a więc z rańca samego ruszyłam dalej w kierunku miasta Valladolid. Tam już była lepiej...

Skrzydło samolotu niosącego mnie do Cancun

Jedno z nielicznych zdjęć z Cancun. Mimo, że turystyczny charakter tego miasta nie podziałał na mnie dobrze, muszę przyznać, że soczystość zieleni i kolor wody były zniewalająco piękne. 

Pan model z autobusu. Trasa Cancun - Valladolid.
 Reszta zdjęć- Valladolid